Wyliczanki podwórkowe
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
To ja może jako pokolenie, ktorego dzieciństwo przypadało na wielką popularność Sabriny...
Boys, boys boys - Sabrina na golasa
boys, boys boys - ma cy*e aż do pasa
boys, boys boys - leciała samlotoem
boys, boys boys - całowała się z pilotem
Panie pilocie, dziura w samolocie niech pan ląduje i dziure zreperuje! - darlismy sie na podworku.
Chcesz cukierka - idź do Gierka, Gierek ci da kopa w du*e i papa.
Na ulicy żyła żyła sobie żyła jak tej żyle pękła żyła to ta żyła już nie żyła
Boys, boys boys - Sabrina na golasa
boys, boys boys - ma cy*e aż do pasa
boys, boys boys - leciała samlotoem
boys, boys boys - całowała się z pilotem
Panie pilocie, dziura w samolocie niech pan ląduje i dziure zreperuje! - darlismy sie na podworku.
Chcesz cukierka - idź do Gierka, Gierek ci da kopa w du*e i papa.
Na ulicy żyła żyła sobie żyła jak tej żyle pękła żyła to ta żyła już nie żyła
ja pamietam jeszcze cos takiego:
Za stodola w starym pudle
calowaly sie dwa wroble
a nad nimi wrona kracze
nie calowac sie smarkacze
albo piosenki:
W srod nocnej ciszy
czy mama slyszy
jak po pokoju
harcuja myszy.
Niechaj mama wezmie kija
wszystkie myszy pozabija
na ten nowy rok.
Mis koralgol wielki pan
wzial pollitra wypil sam
teraz mu sie smacznie spi
gola baba mu sie sni
Za stodola w starym pudle
calowaly sie dwa wroble
a nad nimi wrona kracze
nie calowac sie smarkacze
albo piosenki:
W srod nocnej ciszy
czy mama slyszy
jak po pokoju
harcuja myszy.
Niechaj mama wezmie kija
wszystkie myszy pozabija
na ten nowy rok.
Mis koralgol wielki pan
wzial pollitra wypil sam
teraz mu sie smacznie spi
gola baba mu sie sni
A w Krakowie były dzieci - wyrzuciły go na śmieciMalinka pisze:
O sikającym misiu też było trochę inaczej, niż tu wcześniej wyczytałam.
Jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę
A misio fiku, miku - narobił w teczkę siku
A teczka była chora i poszła do doktora
A doktor był pijany, przykleił się do ściany
A ściana była mokra, przykleił się do okna
A okno było duże, i wypadł na podwórze
Na podwórzu była krowa, kopnęła go do Krakowa
A w Krakowie była.... (nie pamiętam dalej)
A na śmieciach były koty - potargały mu galoty.
I to chyba już koniec był.
-
- Posty: 43
- Rejestracja: 20 mar 2007, o 04:40
A propos zabaw:
A pamięta ktoś istnienie "o mone mone mone makarone..."? Chwytało się kciuk inego dziecka i wystawiało swój, powstawała taka "piramidka", którą wykonywało się ruch imitujący mieszanie w garnku ;D.
Kto nosił do szkoły kawałek związanej włóczki??? Przebierało się paluszkami i można było "siatkę" zrobić, albo umiejętnie odebrać od koleżanki, uzyskując wymyślne pajęczynki (jeszcze coś z tego pamiętam, hehe).
A jakie pamiętacie gry w gumę?? Przebojem był chyba "kosmos".
A pamięta ktoś istnienie "o mone mone mone makarone..."? Chwytało się kciuk inego dziecka i wystawiało swój, powstawała taka "piramidka", którą wykonywało się ruch imitujący mieszanie w garnku ;D.
Kto nosił do szkoły kawałek związanej włóczki??? Przebierało się paluszkami i można było "siatkę" zrobić, albo umiejętnie odebrać od koleżanki, uzyskując wymyślne pajęczynki (jeszcze coś z tego pamiętam, hehe).
A jakie pamiętacie gry w gumę?? Przebojem był chyba "kosmos".
Z tą włóczką to była niezła zabawa, nie wiem nawet czy to miało jakąś nazwę.
W gumę było mnóstwo gier tylko że już niestety chyba nic nie pamiętam. W "kosmos" nie graliśmy. Taką podstawą były "dziesiątki". Była też modyfikacja "dziesiątek" przeznaczona dla 6 albo 8 osób - czyli trójkąt albo kwadrat, skakało się tak samo tylko 3 osoby trzmały gumę. Jeszcze było coś z grochem.... ale tu mam już bardzo mgliste wspomnienie.
A graliście na przerwach w ścianki?
W gumę było mnóstwo gier tylko że już niestety chyba nic nie pamiętam. W "kosmos" nie graliśmy. Taką podstawą były "dziesiątki". Była też modyfikacja "dziesiątek" przeznaczona dla 6 albo 8 osób - czyli trójkąt albo kwadrat, skakało się tak samo tylko 3 osoby trzmały gumę. Jeszcze było coś z grochem.... ale tu mam już bardzo mgliste wspomnienie.
A graliście na przerwach w ścianki?
-
- Posty: 43
- Rejestracja: 20 mar 2007, o 04:40
O tak dwie myszki w plastikowym pudełku (biala i szara) to było moje marzenie. Ale chyba robiła to prywtna inicjatywa, bo w kioskach nie było. Diabełki też pamiętam w wersji z czerwonym językiem albo z wyskakującymi czerwonymi rogami i językiem. Bardzo szybko sie psuły. Do tego dochodziły jeszcze gumowe pseudowęże do straszenia. Myszki gumowe też wystepowały w wersji białej i szarej. Pamiętam też, że będąc na wczasach zakochiwałem się małych scyzoryczkach - breloczkach z kolorowymi okładzinami. Miełem zielony, niebieski, czerwony i pomarańczowy. Sprzedawali je w sklepach z pamiatkami obok tych wszystkich długopisów - ciupag, drewnianych barometrów z góralem i góralką itp. itd.
Pamiętam też pająka, który był zrobiony z takiej przylepnej gumy i kiedy się go przykleiło do szyby, to "schodził".
Jeśli chodzi o gry podwórkowe, to chyba tylko u nas, w Poznaniu i okolicach, grało się w korale. Procedura dość skomplikowana, ale kwintesencja polegała na tym, by koralami lub kulkami (tzw. kule duńskie, czyli szklane kulki z płatkami w środku; były też "porcelanówki", czyli nieprzejrzyste porcelanowe (?) kulki) trafić do małego dołka. Wygrywał ten, kto wbił ostatni koral biorący udział w grze (mogła ich być dowolna liczba - układ był taki, że każdy z dwóch graczy stawiał podobną "stawkę", czyli np. ktoś mógł dać jeden koral uważany za bardziej wartościowy, a ktoś dwa mniej wartościowe). Przed grą należało się umówić, czy "wystawianka żyje" - tj. czy wolno wystawiać korale, które są już w dołku; warunek był taki, że wystawiony koral nie mógł się znaleźć w większej odległości od dołka niż te, które nadal biorą udział w grze, i wtedy ten koral z powrotem wchodził do gry. Trzeba się też był umówić, czy "bilard żyje", tj. czy można wystawić kulkę z dołka przed dołek i celować w nią - jeśli wówczas którakolwiek z kulek wpadła do dołka, miało się drugi ruch, bo w ogóle po trafieniu kulką do dołka przysługiwał graczowi drugi ruch.
Gradacja korali następująca - najmniej wartościowe to tzw. plachaje lub blachaje - plastikowe lub z jakiegoś tworzywa, które po postukaniu o zęby nie wydawało takiego odgłosu, jaki powinno wydawać szkło. Odmianą plachajów były drewniaje (drewniaki). W zasadzie plachajami i drewniakami grały tylko małe dzieci, mniej więcej od dziesiątego roku życia już nie wypadało. Wtedy grało się szklaniakami - najmniej wartościowe były rurki i różne małe koraliki, a im większy i ładniejszy koral, tym większa wartość. Były np. oczka (takie wydłubane z pierścionków) - stosunkowo niska wartość, kryształki (z naszyjników) - wyższa wartość, zwł jeśli większe i o innej barwie niż przezroczysta biel, wodniki - nie wiem, czy faktycznie miały wodę w środku, ale były przejrzyste i w miejscu otworu biegła taka jakby rurka. No a na samym szczycie stały kulki - dunie i porcelanówki. Im większa i ładniejsza, tym lepsza. Przeważnie za dwie małe stawiało się jedną dużą. Chłopacy z reguły grali tylko kulkami, a koralami głównie dziewczyny. Całe dzieciństwo, mniej więcej od 7-8 do 12 roku życia, strawiłam na tej grze, choć na ogół z miernym skutkiem...
Napiszcie, czy ktoś z was też grał w korale.
Jeśli chodzi o gry podwórkowe, to chyba tylko u nas, w Poznaniu i okolicach, grało się w korale. Procedura dość skomplikowana, ale kwintesencja polegała na tym, by koralami lub kulkami (tzw. kule duńskie, czyli szklane kulki z płatkami w środku; były też "porcelanówki", czyli nieprzejrzyste porcelanowe (?) kulki) trafić do małego dołka. Wygrywał ten, kto wbił ostatni koral biorący udział w grze (mogła ich być dowolna liczba - układ był taki, że każdy z dwóch graczy stawiał podobną "stawkę", czyli np. ktoś mógł dać jeden koral uważany za bardziej wartościowy, a ktoś dwa mniej wartościowe). Przed grą należało się umówić, czy "wystawianka żyje" - tj. czy wolno wystawiać korale, które są już w dołku; warunek był taki, że wystawiony koral nie mógł się znaleźć w większej odległości od dołka niż te, które nadal biorą udział w grze, i wtedy ten koral z powrotem wchodził do gry. Trzeba się też był umówić, czy "bilard żyje", tj. czy można wystawić kulkę z dołka przed dołek i celować w nią - jeśli wówczas którakolwiek z kulek wpadła do dołka, miało się drugi ruch, bo w ogóle po trafieniu kulką do dołka przysługiwał graczowi drugi ruch.
Gradacja korali następująca - najmniej wartościowe to tzw. plachaje lub blachaje - plastikowe lub z jakiegoś tworzywa, które po postukaniu o zęby nie wydawało takiego odgłosu, jaki powinno wydawać szkło. Odmianą plachajów były drewniaje (drewniaki). W zasadzie plachajami i drewniakami grały tylko małe dzieci, mniej więcej od dziesiątego roku życia już nie wypadało. Wtedy grało się szklaniakami - najmniej wartościowe były rurki i różne małe koraliki, a im większy i ładniejszy koral, tym większa wartość. Były np. oczka (takie wydłubane z pierścionków) - stosunkowo niska wartość, kryształki (z naszyjników) - wyższa wartość, zwł jeśli większe i o innej barwie niż przezroczysta biel, wodniki - nie wiem, czy faktycznie miały wodę w środku, ale były przejrzyste i w miejscu otworu biegła taka jakby rurka. No a na samym szczycie stały kulki - dunie i porcelanówki. Im większa i ładniejsza, tym lepsza. Przeważnie za dwie małe stawiało się jedną dużą. Chłopacy z reguły grali tylko kulkami, a koralami głównie dziewczyny. Całe dzieciństwo, mniej więcej od 7-8 do 12 roku życia, strawiłam na tej grze, choć na ogół z miernym skutkiem...
Napiszcie, czy ktoś z was też grał w korale.
"Zmarszczył brwi w zamyśleniu, wybierając śrubę ocynkowaną".