A może coś ci się jeszcze uchowało?7zark7 pisze:Ja zbierałem obrazki z czekoladek, które potem wklejałem do czterech specjalnych albumów: Samoloty, Statki, Samochody, Lokomotywy. No i oczywiście naklejki do wklejania w albumach panda
Co w dziecinstwie zbieralismy
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
Z kasztanów i żołędzi robiło sie oprócz ludzików zwierzęta - łatwiejsze, bo bardziej stabilne. Oprócz tego z jesiennych wyrobów pamietam sznury korali z jarzebiny (która prędzej czy później, a raczej prędzej się psuła, zaczynała marszczyć, brunatnieć i korale trzeba było wyrzucać. Oprócz jarzębiny były też takie różowe koraliki w postaci jakby kwiatków - nigdy nie wiedziałam, jak się nazywały.
PS. Jako że podobno kasztany mają dobrą energię, od lat noszę je w torebce lub kieszeni - co roku jesienią wymieniam na "nowszy model" .
PS. Jako że podobno kasztany mają dobrą energię, od lat noszę je w torebce lub kieszeni - co roku jesienią wymieniam na "nowszy model" .
Miałem napisać o tych zwierzętach z kasztanów. Jakie cuda się wyczarowywało! Ostatni raz robiłem je dawno temu synowi. Ale to była frajda. Kasztany i pudełko zapałek. I nóż szewski do przycinania. Z tym, ze kasztany najpiękniejsze są zaraz po zebraniu. Takie błyszczące. Potem schną i matowieją. Co do ich dobrej energii, to trzymałem je w wersalce. Dawno temu. była taka moda. Z czasów panoszącego się w latach 80 różdżkarstwa. Ale jakoś dobrego wpływu nie zauważyłem. Nie wiem jak teraz z kasztanowcami. Czy obroniły się przed szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem - szkodnikiem?juka pisze:Z kasztanów i żołędzi robiło sie oprócz ludzików zwierzęta - łatwiejsze, bo bardziej stabilne. Oprócz tego z jesiennych wyrobów pamietam sznury korali z jarzebiny (która prędzej czy później, a raczej prędzej się psuła, zaczynała marszczyć, brunatnieć i korale trzeba było wyrzucać. Oprócz jarzębiny były też takie różowe koraliki w postaci jakby kwiatków - nigdy nie wiedziałam, jak się nazywały.
PS. Jako że podobno kasztany mają dobrą energię, od lat noszę je w torebce lub kieszeni - co roku jesienią wymieniam na "nowszy model" .
Jeszcze jedno z kasztanów robiono klej. Nie wiem do jakich celów, ale Tato wyciągał do jakichś celów i mówił: "to klej z kasztanów".
I jeszcze ze "Stawki" kultowe hasło: "najlepsze kasztany rosną na Placu Pigalle". Oczywiście nie o taki kasztany chodziło. Ponoć w przedwojennej Warszawie gorące pieczone kasztany sprzedawano. Widuję je tez czasem w sklepach, ale, pomimo mojej słabości do pichcenia, nie podjąłbym się ich upieczenia.
Ostatnio zmieniony 17 wrz 2008, o 16:40 przez Dudzio, łącznie zmieniany 2 razy.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
U mnie jak na złość nigdzie w pobliżu nie rosły ani kasztanowce,ani żołędzie Jak potrzebne były na zajęcia trzeba było po nie dalej jechać albo iść do lasu.W okolicy rosło za to dużo lip i zbieraliśmy ją na herbatki,albo na chore uszy.Korale z jarzębiny też się robiło.
http://serialkatarzyna.ovh.org/ polska strona serialu Katarzyna
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
Kochany, ja ciągle trzymam , a dokładniej to moja mama dba o to, żeby tam były, tak więc podrzuca co roku nowe.Dudzio pisze: Co do ich dobrej energii, to trzymałem je w wersalce. Dawno temu. była taka moda. Z czasów panoszącego się w latach 80 różdżkarstwa. Ale jakoś dobrego wpływu nie zauważyłem. Nie wiem jak teraz z kasztanowcami. Czy obroniły się przed szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem - szkodnikiem?
A gdzie tam się obroniły! U nas wycinać chcą. Jeszcze trochę i dzieci nie będą wiedziały, jak kasztany wyglądają.
Kiedy chodziłam do szkoły, moja mam zawsze mi przynosiła kasztany z parku, bo chodziła tamtędy do pracy. Kasztany i żołędzie zresztą. Kiedyś miałam kuzynów na wsi, i zawsze we wrześniu jeździłyśmy do nich z mamą na kasztany. Do POM-u, gdzie mieszkali, wiodła długa i szeroka szosa wysadzana kastanowcami. Ale miałam raj. Z kasztanów się nie wyrasta. Chyba każdy/a z nas nie może się oprzeć zbieraniu kasztanów, kiedy idziemy a ich pełno dookoła. No jak tu się nie schylić i nie wziąć?
Otóż to . Zwłaszcza jak są takie świeżutkie, jasnobrązowe albo w ogóle łaciate (z takich robiło się mustangi Indian). Z kasztanami nigdy nie miałam problemów, gdziekolwiek mieszkałam, było ich pod dostatkiem. Mam wrażenie nawet, że teraz jest jeszcze więcej: w pobliskim parku, przy niejednej ulicy, którymi codziennie chodzę - aż trzeba uważać, żeby nie dostać w głowę spadającym kasztanem. MNam nadzieję, że ich nie zabraknie. No bo jak sobie wyobrazić matury bez kwitnących kasztanów? .Elle pisze: Z kasztanów się nie wyrasta. Chyba każdy/a z nas nie może się oprzeć zbieraniu kasztanów, kiedy idziemy a ich pełno dookoła. No jak tu się nie schylić i nie wziąć?
Jeszcze mi się wierszyk przypomniał a propos kasztanów:
Weź brązowe paltko
synku kochany.
Pójdziemy do parku
zbierać kasztany.
Leżą tam jak małe,
zielone jeże.
Kto z nas, synku, prędzej
i więcej zbierze?
Czyje będą ciemne,
a czyje w łatki,
czy twoje syneczku,
czy twojej matki?
I co z nich zrobimy :
krówki czy konie?
I kto przy tym bardziej
poplami dłonie?
Kto je potem czyściej
w domu umyje?
Kto je komu pierwszy
rzuci na szyję?
Pamiętam, że obok tekstu była piękna ilustracja, chyba Jana Grabiańskiego, wiersz był w jakiejś książce dla dzieci (Elementarzu? Literach? a może w zbiorku E. Szelburg - Zarembiny).
Weź brązowe paltko
synku kochany.
Pójdziemy do parku
zbierać kasztany.
Leżą tam jak małe,
zielone jeże.
Kto z nas, synku, prędzej
i więcej zbierze?
Czyje będą ciemne,
a czyje w łatki,
czy twoje syneczku,
czy twojej matki?
I co z nich zrobimy :
krówki czy konie?
I kto przy tym bardziej
poplami dłonie?
Kto je potem czyściej
w domu umyje?
Kto je komu pierwszy
rzuci na szyję?
Pamiętam, że obok tekstu była piękna ilustracja, chyba Jana Grabiańskiego, wiersz był w jakiejś książce dla dzieci (Elementarzu? Literach? a może w zbiorku E. Szelburg - Zarembiny).
Kasztany na Placu Pigalle oznajmiał Leszek Herdegen. Rzadko który aktor miał taki głos jak dzwon. To kolega z klasy Pana Mrożka.
A tu próbka. Tylko bez Lohsego - Pana Lutkiewicza.
http://pl.youtube.com/watch?v=g-pp9TF40YA
A tu próbka. Tylko bez Lohsego - Pana Lutkiewicza.
http://pl.youtube.com/watch?v=g-pp9TF40YA
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
Wilmo, to gdzie ty mieszkasz, że nie ma kasztanowców?? U mnie we Wrocławiu są dwie odmiany, jedne kwitną na biało, drugie na kolor mocny różowy. Te różowe to są chyba jeszcze okazy przedwojenne. Owoce, czyli kasztany niczym się między sobą nie różnią. Natomiast dęby wyglądają tak samo, ale żołędzie się różnią. Jedne są fasolowate, drugie takie grubaski z czapeczką, która właściwie nie spada.
Juko, to mój ulubiony wiersz , już go przytaczałam w któryś z wątków. Miałam wydanie książkowe tego wiersza i pamiętam ilustracje z mnóstwem kasztanów, które zliczałam na każdej stronie. A mama miała palto szare i chyba czerwony berecik
Juko, to mój ulubiony wiersz , już go przytaczałam w któryś z wątków. Miałam wydanie książkowe tego wiersza i pamiętam ilustracje z mnóstwem kasztanów, które zliczałam na każdej stronie. A mama miała palto szare i chyba czerwony berecik
He, he stare, dobre, odwiecznie piastowskie kasztany z miasta Breslau U mnie tez w zeszłym roku namierzyłem różowe kwiatostany. Ale są o wiele rzadsze. Matura i kasztany owszem, ale wolałbym nie pamiętać. Wiele hałasu o nic. A z tymi dębami to jest tak, ze są różne gatunki. Nasz poczciwy dąb (model Bartek albo Rogalin ) ma charakterystyczne żołędzie i "okrągłe" liście. Inne, z "kanciastymi" liśćmi i długimi żołędziami to nasadzone przybłędy. Dęby szkarłatne.Natuś-77 pisze: Te różowe to są chyba jeszcze okazy przedwojenne. Owoce, czyli kasztany niczym się między sobą nie różnią. Natomiast dęby wyglądają tak samo, ale żołędzie się różnią. Jedne są fasolowate, drugie takie grubaski z czapeczką, która właściwie nie spada.
P.S.
Kiedyś czytałem, ze w czasie biedy z żołędzi robiono namiastkę kawy. Ponadto dziki zażerają się żołędziami.
Z jesienią kojarzy mi sie piosenka z "Pory na Telesfora". Przepraszam, pamiętam tylko jedną zwrotkę:
Idzie jesień z pełnym koszem,
"Dobre dary wam przynoszę"
Jarzębiny daj troszeczkę,
Nawleczemy na niteczkę
Ostatnio zmieniony 18 wrz 2008, o 07:53 przez Dudzio, łącznie zmieniany 2 razy.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
Tam fruczaki. Mnie kiedyś wyleciała z sukienki wstęgówka pąsówka, taka jak ta: http://www.motyle.com.pl/galeria3/displ ... t=4&pos=-4
"Zmarszczył brwi w zamyśleniu, wybierając śrubę ocynkowaną".
Z sukienki? Ale musiała być jazda. Z moich obserwacji wynika, ze kobiety raczej nie są wielbicielkami ciem (dobrze ? - nie chcę mi sie iść po Doroszewskiego). Ja pamiętam prawdziwą trupią główkę, która zaleciała gdzieś pewnie z cieplejszych krajów, oraz zawisaki z okolic Odessy. Wielkie jak małe ptaki. Takie fruczaki razy pięć.
No i niedźwiedziówki w pięknym panterkowym deseniu.
No i niedźwiedziówki w pięknym panterkowym deseniu.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej