Takie zupki mleczne z makaronem to jadlem w szpitalu tylkoRukia pisze: Albo makaron z mlekiem?
Artykuly spozywcze z dawnych lat
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45
Dla mnie makaron na słodko był zawsze niejadalny, podobnie jak placki ziemniaczane z cukrem, słodkie pierogi. Wyjątkiem jest ryż z jabłkami i cynamonem, który mi zawsze smakował, ale moja matka rzadko go robiła tylko z tego powodu, że mojej siostrze cynamon nie pasował do jabłek, mimo, że oddzielnie lubiła obie rzeczy. Podobnie do szarlotki nigdy nie było z cynamonem. Z ciast to najbardziej lubiłem placek drożdżowy z kruszonką, taki żeby jak najwięcej kruszonki na nim było. Często zjadałem samą kruszonkę, zostawiając oskubany placek, co denerwowało moja matkę i raz upiekła ciasto z samej kruszonki. W piekarniach u mnie były też drożdżówki z kruszonką i lukrem. Zawsze do szkoły je sobie kupowałem. Różne rodzaje drożdżówek różniły się wówczas kształtem. Więc: Z kruszonką były okrągłe, z makiem kanciaste, a z serem miały kształt ósemki. Dziś moich ulubionych drożdżówek z kruszonka nie ma w żadnej piekarni w mieście. Na dodatek babcia mi jakiś czas temu tłumaczyła, że "przecież nie robią drożdżówek z samą kruszonką". Jednak znalazłem takie w jednej piekarni w Szczecinie. Miały pełno kruszonki i okrągły kształt. Ze słodkości lubię tez tort z dużą ilością kremu maślanego, robionego z masła i żółtek z cukrem. W zależności od gustu można go dowolnie przyprawiać. Np. rumem, likierem, kawą, wanilią, skórką z cytrynybądź pomarańczy, czekoladą, albo świeżymi malinami bądź truskawkami. (można tez użyć dżemu). Kremem przekłada sie płaty biszkoptowe. Moja babcia jest przeciwniczką takiego kremu, bo jest ciężkostrawny. Woli zrobić świństwo z paczki Dr Oetkera. Na moje urodziny zawsze życzyłem sobie takli tort, jednak moja matka raz nie chciała mi go zrobić, dlatego, że "moja siostra nie lubi kremu".
Szarlotka do cynamonu bardzo pasuje. A może siostrze smaki się zmieniły?qba83 pisze: Podobnie do szarlotki nigdy nie było z cynamonem.
Na moje urodziny zawsze życzyłem sobie takli tort, jednak moja matka raz nie chciała mi go zrobić, dlatego, że "moja siostra nie lubi kremu".
No nie! Twoje urodziny, twój tort, ale bez kremu, bo siostra.
No tak było. na szczęście od dawna sam umiem taki tort zrobić.Elle pisze:Szarlotka do cynamonu bardzo pasuje. A może siostrze smaki się zmieniły?qba83 pisze: Podobnie do szarlotki nigdy nie było z cynamonem.
Na moje urodziny zawsze życzyłem sobie takli tort, jednak moja matka raz nie chciała mi go zrobić, dlatego, że "moja siostra nie lubi kremu".
No nie! Twoje urodziny, twój tort, ale bez kremu, bo siostra.
Wiecie co, tak sobie myślę, że mieszkając we Wrocławiu spotykam się na co dzień z różnorodną kuchnia i jej nazewnictwem. Wrocław to właśnie taki tygiel kultur a co za tym idzie różnych kuchni. Jedni mówią pampuchy, parowce inni kluchy na parze.
Znana mi jest i oberiba i śląska moczka i wspominany tu przez Eryka krakowski piszyngier, zrazy i klopsy itd. Szkoda tylko, że na forum nie mamy nikogo z Mazur, Kaszub, Kurpii. Oni też mają swoje sękacze, kindziuki, kartacze, kiszkę ziemniaczaną...
Znana mi jest i oberiba i śląska moczka i wspominany tu przez Eryka krakowski piszyngier, zrazy i klopsy itd. Szkoda tylko, że na forum nie mamy nikogo z Mazur, Kaszub, Kurpii. Oni też mają swoje sękacze, kindziuki, kartacze, kiszkę ziemniaczaną...
Kindziuki to chyba bardziej z litewska. Tak jak cepeliny, czy kołduny w rosole.Natuś-77 pisze:Oni też mają swoje sękacze, kindziuki, kartacze, kiszkę ziemniaczaną...
A co do klopsa, to ja robię wg starego przepisu z jajkami na twardo w środku i pieczonego w brytfannie. Potem kroi się go w plastry (jak pieczeń) ze świetnie widocznym jajeczkiem i polewa sosem. Bywalcy restauracji za czasów miłościwie nam panującej komuny powinni utożsamiać je z królową ówczesnych menu - pieczenią rzymską (z reguły towarzyszył jej brizol wołowy - inna dyżurna potrawa). Za to na małe okrągłe w z mielonego mięsa w sosie mówię pulpety, ale znajomi mówią klopsiki.
Rukia pisała o warszawskich sznyclach, czyli inaczej kotletach i ja właśnie pierwszy raz w Warszawie spotkałem się dawno temu ze sznyclem jako kotletem z piersi kurczaka w panierce . Ciotka, która tak je nazywała była rodowita przedwojenna warszawianką. U mnie w domu natomiast sznycle to były mielone.
Z historii pomyłek wynikających z różnego nazewnictwa potraw, bądź takiego samego nazewnictwa różnych potraw mogę przytoczyć powojenne opowiadanie. Rodowity warszawiak przybywszy zaraz po wojnie do małego miasta w Galicji zajrzał do restauracji i w jadłospisie zauważył danie o nazwie gołąbki. Kojarząc to ze smakowitym farszem ryżowo-mięsnym zawiniętym w liść słodkiej kapusty zamówił sobie porcję. Jakież było jego zdziwienie, kiedy przyniesiono mu coś z kaszą gryczaną, zawinięte w liście kapusty... kiszonej. Na uwagi kelner opowiedział mu, też ze zdziwieniem, że u nich właśnie to są gołąbki. Do dzisiaj wspomina tą sytuację z pewnym niesmakiem.
Ostatnio zmieniony 23 sty 2009, o 11:32 przez Dudzio, łącznie zmieniany 2 razy.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
Z wariacjami hotdogowo-cebulowo - pieczarkowymi spotkałem się po raz pierwszy na Nowomiejskiej (zaraz przy Wąskim Dunaju) w Warszawie pod koniec lat 70. Drogie to było jak mokre zboże. Ale obowiązkowy punkt wycieczek.
Za to intensywny odór zapiekanek z mocną dawką ogórasa kiszonego był wyczuwalny na dworcu w Krakowie.
Z kolei Wrocek to mi się kojarzy z przejściem podziemnym na Świdnickiej i zapachem tostów.
A tak w ogóle to najwięcej w gastronomii zbiorowej było klimatów bigochowo-kapuściastych, przenikających się z olejowo-smażalnianymi i smalcowo-patelnianymi. Nad morzem dochodziły jeszcze flądrowo -olejowe.
Za to intensywny odór zapiekanek z mocną dawką ogórasa kiszonego był wyczuwalny na dworcu w Krakowie.
Z kolei Wrocek to mi się kojarzy z przejściem podziemnym na Świdnickiej i zapachem tostów.
A tak w ogóle to najwięcej w gastronomii zbiorowej było klimatów bigochowo-kapuściastych, przenikających się z olejowo-smażalnianymi i smalcowo-patelnianymi. Nad morzem dochodziły jeszcze flądrowo -olejowe.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
Co sie tyczy zapiekanek, to w Krakowie sa trzy wspaniale miejsca, gdzie je serwuja:
-petla tramwajowa na Bronowicach Nowych - mnóstwo pieczarek, jeszcze wiecej sera - keczupik - miodzio.
- glówny kampus Politechniki Krakowskiej na ulicy..... Warszawskiej - zapiekanki z salatka albo z prazona cebulka
- ulica Sienna (przy Rynku) - z boczkiem i cebula.... z pieca a nie mikrofali - cudnosci.
W Warszawie, na MDM-ie, stala za moich czasów licealnych taka budka, gdzie za to sprzedawali hot-dogi - wersja "europejska" z salata, pomidorem i prazona cebula i "amerykanka" z takim slodko-kwasnym sosem. Przepadalam za nimi, ale teraz to lubie najbardziej klasyczna wersje hot-dogów - bulka, duzo ostrej musztardy i parówka.
Dudziu wspominasz zaklady zbiorowego zywienia z ich specyficznym zapachami. No ja takze to kojarze, ale pierogi ruskie odsmazane z baru "Pod Temida" nie maja sobie równych.
A jeszcze mi sie przypomniala taka anegdota kulinarno-wakacyjna - to bylo w Bieszczadach na obozie wedrownym - zeszlismy do Ustrzyk wyposzczeni po 2 tygodniach obizowego jedzenia i w knajpce przy drodze w menu byl hamburger. Wszyscy zamówili - a dostalismy po sztuce miesa w swiezym wiejskim chlebie z musztarda i chrzanem podanymi obok. Po pierwszym szoku zajadalismy az nam sie uszy trzesly - pyszny byl ten hamburger po bieszczadzku
-petla tramwajowa na Bronowicach Nowych - mnóstwo pieczarek, jeszcze wiecej sera - keczupik - miodzio.
- glówny kampus Politechniki Krakowskiej na ulicy..... Warszawskiej - zapiekanki z salatka albo z prazona cebulka
- ulica Sienna (przy Rynku) - z boczkiem i cebula.... z pieca a nie mikrofali - cudnosci.
W Warszawie, na MDM-ie, stala za moich czasów licealnych taka budka, gdzie za to sprzedawali hot-dogi - wersja "europejska" z salata, pomidorem i prazona cebula i "amerykanka" z takim slodko-kwasnym sosem. Przepadalam za nimi, ale teraz to lubie najbardziej klasyczna wersje hot-dogów - bulka, duzo ostrej musztardy i parówka.
Dudziu wspominasz zaklady zbiorowego zywienia z ich specyficznym zapachami. No ja takze to kojarze, ale pierogi ruskie odsmazane z baru "Pod Temida" nie maja sobie równych.
A jeszcze mi sie przypomniala taka anegdota kulinarno-wakacyjna - to bylo w Bieszczadach na obozie wedrownym - zeszlismy do Ustrzyk wyposzczeni po 2 tygodniach obizowego jedzenia i w knajpce przy drodze w menu byl hamburger. Wszyscy zamówili - a dostalismy po sztuce miesa w swiezym wiejskim chlebie z musztarda i chrzanem podanymi obok. Po pierwszym szoku zajadalismy az nam sie uszy trzesly - pyszny byl ten hamburger po bieszczadzku