Zależy komu Mnie i moim kolegom z klasy sprzedawały Posiadanie erosów było wtedy szpanerskie Oczywiście, nie służyły nam do celów, do których były przeznaczone (no, ewentualnie do przymierzenia - byliśmy wtedy już w okresie dojrzewania), ale przede wszystkim do nadmuchiwania, tudzież podrzucania w jakieś miejsce, a następnie obserwowania reakcji innych. Pamiętam, że jak jechaliśmy autobusem do muzeum, jeden z kolegów wyjął z kieszeni zawiązanego erosa z jakąś cieczą przypominającą to, co powinno w niej być (a może i sam ją zapełnił, tym co trzeba, nie wiadomo ) i położył na siedzeniu. Stojąc obok obserwowaliśmy reakcje osób wsiadających do autobusu. Każdy robił dziwną minę, po czym stawał, a miejsce z erosem było puste. Na którymś z rzędu przystanku wsiadła staruszka w chuścinie z dwoma siatami, która... zrzuciła ręką erosa na podłogę autobusu i zajęła miejsceDudzio pisze:Nazywały się "Eros alfa" albo "Eros Ol Ex". Panie w kioskach nie sprzedawały dzieciom.Eryk75 pisze:Prezerwatywy, ówczesne erosy, jak je wtedy nazywano, miały być dziurawione przez sprzedawczynie w kioskach.
Inna sytuacja: wracałem z księgarni na Nowym Mieście. Potem przeszedłem się kawałek przez park i wsiadłem na pętli do autobusu 175. Nad ostatnimi schodkami poczciwego Ikarusa wisiały uchwyty (takie a'la skórzane) do trzymania się. Na jednym z nich ktoś (nie ja ) powiesił zużytego erosa (piszę "zużytego", ponieważ był z zawartością). Autobus ruszył. Wsiadający ostatnimi drzwiami patrzyli na ową "ozdobę" (jedni ze zdziwieniem, drudzy z uśmieszkiem pod nosem), aż w końcu na Nowym Świecie wsiadł podpity facet.
Patrzy się, patrzy, ledwo trzymając się poręczy, aż w końcu na cały autobus rozgłasza swój komentarz: "Ten autobus to b**del na kółkach! Na poręczach kondomy wiszą!"