wakacje we wspomnieniach
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
[quote="Robi"]Na prosbe Dudzia wrzucam jeszcze kilka fotek z Chin [quote]
Śliczne. Wielkie dzięki Robi. A ten wędkarz kojarzy mi się z taką rzeźbą:
Śliczne. Wielkie dzięki Robi. A ten wędkarz kojarzy mi się z taką rzeźbą:
Ostatnio zmieniony 16 paź 2008, o 23:43 przez Dudzio, łącznie zmieniany 8 razy.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45
No to ja się też pochwalę Właśnie wróciłem z kraju Białego Delfina UMa i ojczyzny Michaela Legranda. Paryż jest wspaniały i piękny na każdym kroku. Oczywiście panorama z wieży Eiflfa, Pałac Królewski - Muzeum Louvre, dzielnica artystów Montmartre, przepiękna Opera Paryska, Shamps-Ellyse, Łuk Tryumfalny. polecam...
Padłam i nie moge się podnieść. A Upiora przypadkiem nie spotkałeś?biały_delfin pisze:No to ja się też pochwalę Właśnie wróciłem z kraju Białego Delfina UMa i ojczyzny Michaela Legranda. Paryż jest wspaniały i piękny na każdym kroku. Oczywiście panorama z wieży Eiflfa, Pałac Królewski - Muzeum Louvre, dzielnica artystów Montmartre, przepiękna Opera Paryska, Shamps-Ellyse, Łuk Tryumfalny. polecam...
http://serialkatarzyna.ovh.org/ polska strona serialu Katarzyna
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
A ja już chciałam cię zapytać gdzie zniknąłeś, ale mnie uprzedziłeś. A tutaj proszę: Francja elegancja. Poprosimy o parę fotek.biały_delfin pisze:No to ja się też pochwalę Właśnie wróciłem z kraju Białego Delfina UMa i ojczyzny Michaela Legranda. Paryż jest wspaniały i piękny na każdym kroku. Oczywiście panorama z wieży Eiflfa, Pałac Królewski - Muzeum Louvre, dzielnica artystów Montmartre, przepiękna Opera Paryska, Shamps-Ellyse, Łuk Tryumfalny. polecam...
No to moja kolej na wspomnienia wakacyjne. Mam troche róznych, ale co ciekawe wiekszosc dotyczy gór - bo ze wzgledów na moje zdrówko jako dziecka bardziej sluzyly mi góry niz morze.
1) Rytro - wyjazdy w maju z Towarzystwem Przyjaciól Dzieci – chodzilo, zeby taki alergik jak ja mógl przetrwac okres intensywnego pylenia sie kwiatów I traw. Na Mazowszu pylilo sie jak opetane, a w górach bylo niejakie opóznienie, wiec sie jezdzilo. Pamietam, ze stalym osrodkiem byla Perla Poludnia, jak na mój OBECNY gust – szkaradziejstwo architektoniczne, ale wtedy wydawalo mi sie pieknym luksusowym miejscem. Zreszta mieli i maja wspanialy basen z sauna a standard pokoi byl juz niezly – lazienki w kafelkach, te sprawy. Dla dzieci byly organizowane rózne konkursy, dyskoteki (w tym byla taka z balem przebieranców), zielone kuligi, byla sala telewizyjna i dodatkowe wycieczki np do Kamiannej, gdzie jest wspaniala pasieka wiec cale powietrze pachnie miodem. Pamietam tez doskonale, ze poniewaz byly to czasy gdzie szczytem elegancji byly dekoracje z kawalków kolorowego szkla, tak przystrajano korytarze pieter – a w takim dole obok hotelu byly ich resztki, które zbieralymy i traktowalysmy jak szlachetne kamyki. Oprócz tego chodzlismy na wycieczki w góry, wylawialismy zaby, kijanki, traszki i zaskronce z bajorek (czasem na slonku wygrzewaly sie salamandry), pluskalismy sie w lodowatym potoku, zbieralismy poziomki na naslonecznionych polanach – czasem nanizujac je lodyzki sitowia. Jeszcze wtedy (lata 80’) bylo w centrum Rytra kino, a w takim warzywniaku sprzedawali suszone jablka – pyyyyyyyszne. Na pewno byly problemy z zaopatrzeniem, pamietam historie jak chodzilismy do takiego papierniczego sklepu dowiadywac sie o zeszyty – byly potrzebne do gry w “panstwa miasta” w deszczowe dni.
2) Bystra – jezdzilam tam z mama na prywatna kwatere. Ja wspominam to wspaniale, mama gorzej – ze wstawaniem do kolejki po chleb, koniecznoscia robienia weków z obiadami dla mnie zawczasu (sloiczki z miesem i kasza – po jednym na dzien) – alergia! Ja pamietam kuchnie wlascicieli z taka reczna krajalnica do chleba, gdzie czasem dostawalam pajde chleba ze smalcem, za czym przepadalam. Bawilam sie z dziewzynkami, które mieszkaly w sasiednim domu, pamietam ze smieszylo mnie imie jednej z nich Róza. J Z mama zbudowalysmy na jednej miedzy szalas, w oparciu o brzózke co tam rosla – szalas byl tak perfekcyjny, ze nie bylo go widac z drogi, a w srodku mozna bylo nawet rozpalic mini ognisko. Pamietam tez, ze u jakiejs zaprzyjaznionej pani jadlysmy tatara z koniny – bardzo mi smakowal wtedy (teraz jak zaczelam jezdzic konno – nie ma mowy !) a pijalam regionalny napój “Pszczólka” – miodowo-jablkowo-mietowy cos FENOMENALNEGO. Chodzilysmy z mama w góry – po drodze na Kozia Górke byly takie betonowe cembrowiny, gdzie rosly najwspanialsze jezyny na swiecie.
3) Mazury – ówczesny zaklad mojego taty mial dwie zaglówki typu Orion – Odbij i Przybij sie nazywaly. Plywalismy nimi kilka razy po jeziorach Nidzkim oraz Niegocinie – pierwszy raz na zaglówce bylam jak mialam 3 latka. Pamietam ze zapamietaniem wcinalam taki jakis pomidorowy pasztet z puszki na którym byla buzia dziecka – i prosilam zeby mi dac na to cebuli. Komary byly oczywiscie, ale jakos mi nie przeszkadzaly. Po przybiciu do brzegu robilo sie ogniska, mama czasem grala na gitarze, a takze to ze zawsze dostawalam saperke, zeby zakopac co trzeba jesli bylo trzeba J J Zawsze chcialam tez spac na lodzi a nie w namiocie, bo lubilam jak zaglówka chybotala sie na falach. Pamietam tez taka przygode (to juz jak mialam 6-7 lat), ze kiedys ja i syn kolezanki mamy (byli z nami) postanowilismy pokarmic 2 labedzie co unosily sie na falach w poblizu. Jednak kiedy zaczelismy wrzucac chleb (towar zdobywany przez nasze mamy w trudzie i znoju), labadków nagle zrobilo sie 4, potem 8, potem….. zaczely przybywac w postepie geometrycznym; widzielismy ze plyna z drugiego konca jeziora. Trzeba bylo zabarykadowac sie w kabinie i poczekac az odplyna – bylo ich chyba ze 40. Jak z Hitchcocka…..A no i jeszcze jedno – na Mazury jedzilismy zapchanymi po brzegi pociagami. Pamietam taka scene, jak kolega taty wbil sie do pociagu a potem rodzice podawali mu najpierw rzeczy a potem mnie przez pociagowe okno.
4) Kanie Helenowskie pod Warszawa – pierwsze i jedyne kolonie. Jakas totalna porazka – za jednym wyjatkiem, o którym za chwile. Mial byc tennis, jazda konna oraz basen. Mieszkalismy w szkole. Jedzenie bylo dosc szkaradne, tak jak ktos tu opisywal – w emaliowanych wiaderkach …. Mieso bylo takie zylaste, ze wynosilam je w kieszonkach potem dajac pieskom co biegaly po terenie. Tenis….. no niby byl, ale nic sie nie nauczylam. Basen w Brwinowie (tuz obok) byl w remoncie wiec jedzilismy do……….. Warszawy na basen – na tylach teatru Buffo, pamietam, ze ten basen wydawal mi sie strasznie gleboki. Jedyna prawdziwa przyjemnosc to byly koniki. Poniewaz juz troche wczesniej jedzilam, pozwolono mi jezdzic na doroslej klaczce I to bylo naprawde super. No pamietam tez, ze starsze dziewczyny z pokoju chodzily na ploteczki (a my mlodze mówilysmy, ze i na papieroska) do wychowawzyni za kotarke w Sali, w krórrej spalysmy.
5) Bieszczady / Beskid Niski – dwa rewelacyjne obozy wedrowne i jeden stacjonarny z jazda konna na konikach polskich. Na tym w Bieszczadach mielsismy wyznaczone noclegi w szkolach czy innych bazach, ale na tym w Beskidzie (a raczej na Pogórzu Przemysko-Dynowskim) spalismy pod chmurka tam dokad doniosly nas nogi tego dnia. Pamietam niesamowity oszalamiajacy zapach traw, dziurawców i innego ziela na naslonecznionych poloninach, co kontrastowalo z wilgotnym zapachem mchów i lisci w bukowych lasach. Jadalo sie kromki z dzemem (robione wspólnym wysilkiem), z mielonka turystyczna, czasem lazanki z kapusta a czasem po uzbieraniu – smazone kapelusze kan. Bylo po prostu niesamowicie zasypiac, po zagaszeniu ogniska w którym pieklismy ziemniaki, gapaiac sie w miliony gwiazd, które zdawaly sie na wyciagniecie reki i swiecily 1000-razy mocniej niz w miescie.
Ja bym mogla jeszcze dlugo i namietnie o moich róznych wakacyjnych wypadach, ale czesc juz jest z III RP
1) Rytro - wyjazdy w maju z Towarzystwem Przyjaciól Dzieci – chodzilo, zeby taki alergik jak ja mógl przetrwac okres intensywnego pylenia sie kwiatów I traw. Na Mazowszu pylilo sie jak opetane, a w górach bylo niejakie opóznienie, wiec sie jezdzilo. Pamietam, ze stalym osrodkiem byla Perla Poludnia, jak na mój OBECNY gust – szkaradziejstwo architektoniczne, ale wtedy wydawalo mi sie pieknym luksusowym miejscem. Zreszta mieli i maja wspanialy basen z sauna a standard pokoi byl juz niezly – lazienki w kafelkach, te sprawy. Dla dzieci byly organizowane rózne konkursy, dyskoteki (w tym byla taka z balem przebieranców), zielone kuligi, byla sala telewizyjna i dodatkowe wycieczki np do Kamiannej, gdzie jest wspaniala pasieka wiec cale powietrze pachnie miodem. Pamietam tez doskonale, ze poniewaz byly to czasy gdzie szczytem elegancji byly dekoracje z kawalków kolorowego szkla, tak przystrajano korytarze pieter – a w takim dole obok hotelu byly ich resztki, które zbieralymy i traktowalysmy jak szlachetne kamyki. Oprócz tego chodzlismy na wycieczki w góry, wylawialismy zaby, kijanki, traszki i zaskronce z bajorek (czasem na slonku wygrzewaly sie salamandry), pluskalismy sie w lodowatym potoku, zbieralismy poziomki na naslonecznionych polanach – czasem nanizujac je lodyzki sitowia. Jeszcze wtedy (lata 80’) bylo w centrum Rytra kino, a w takim warzywniaku sprzedawali suszone jablka – pyyyyyyyszne. Na pewno byly problemy z zaopatrzeniem, pamietam historie jak chodzilismy do takiego papierniczego sklepu dowiadywac sie o zeszyty – byly potrzebne do gry w “panstwa miasta” w deszczowe dni.
2) Bystra – jezdzilam tam z mama na prywatna kwatere. Ja wspominam to wspaniale, mama gorzej – ze wstawaniem do kolejki po chleb, koniecznoscia robienia weków z obiadami dla mnie zawczasu (sloiczki z miesem i kasza – po jednym na dzien) – alergia! Ja pamietam kuchnie wlascicieli z taka reczna krajalnica do chleba, gdzie czasem dostawalam pajde chleba ze smalcem, za czym przepadalam. Bawilam sie z dziewzynkami, które mieszkaly w sasiednim domu, pamietam ze smieszylo mnie imie jednej z nich Róza. J Z mama zbudowalysmy na jednej miedzy szalas, w oparciu o brzózke co tam rosla – szalas byl tak perfekcyjny, ze nie bylo go widac z drogi, a w srodku mozna bylo nawet rozpalic mini ognisko. Pamietam tez, ze u jakiejs zaprzyjaznionej pani jadlysmy tatara z koniny – bardzo mi smakowal wtedy (teraz jak zaczelam jezdzic konno – nie ma mowy !) a pijalam regionalny napój “Pszczólka” – miodowo-jablkowo-mietowy cos FENOMENALNEGO. Chodzilysmy z mama w góry – po drodze na Kozia Górke byly takie betonowe cembrowiny, gdzie rosly najwspanialsze jezyny na swiecie.
3) Mazury – ówczesny zaklad mojego taty mial dwie zaglówki typu Orion – Odbij i Przybij sie nazywaly. Plywalismy nimi kilka razy po jeziorach Nidzkim oraz Niegocinie – pierwszy raz na zaglówce bylam jak mialam 3 latka. Pamietam ze zapamietaniem wcinalam taki jakis pomidorowy pasztet z puszki na którym byla buzia dziecka – i prosilam zeby mi dac na to cebuli. Komary byly oczywiscie, ale jakos mi nie przeszkadzaly. Po przybiciu do brzegu robilo sie ogniska, mama czasem grala na gitarze, a takze to ze zawsze dostawalam saperke, zeby zakopac co trzeba jesli bylo trzeba J J Zawsze chcialam tez spac na lodzi a nie w namiocie, bo lubilam jak zaglówka chybotala sie na falach. Pamietam tez taka przygode (to juz jak mialam 6-7 lat), ze kiedys ja i syn kolezanki mamy (byli z nami) postanowilismy pokarmic 2 labedzie co unosily sie na falach w poblizu. Jednak kiedy zaczelismy wrzucac chleb (towar zdobywany przez nasze mamy w trudzie i znoju), labadków nagle zrobilo sie 4, potem 8, potem….. zaczely przybywac w postepie geometrycznym; widzielismy ze plyna z drugiego konca jeziora. Trzeba bylo zabarykadowac sie w kabinie i poczekac az odplyna – bylo ich chyba ze 40. Jak z Hitchcocka…..A no i jeszcze jedno – na Mazury jedzilismy zapchanymi po brzegi pociagami. Pamietam taka scene, jak kolega taty wbil sie do pociagu a potem rodzice podawali mu najpierw rzeczy a potem mnie przez pociagowe okno.
4) Kanie Helenowskie pod Warszawa – pierwsze i jedyne kolonie. Jakas totalna porazka – za jednym wyjatkiem, o którym za chwile. Mial byc tennis, jazda konna oraz basen. Mieszkalismy w szkole. Jedzenie bylo dosc szkaradne, tak jak ktos tu opisywal – w emaliowanych wiaderkach …. Mieso bylo takie zylaste, ze wynosilam je w kieszonkach potem dajac pieskom co biegaly po terenie. Tenis….. no niby byl, ale nic sie nie nauczylam. Basen w Brwinowie (tuz obok) byl w remoncie wiec jedzilismy do……….. Warszawy na basen – na tylach teatru Buffo, pamietam, ze ten basen wydawal mi sie strasznie gleboki. Jedyna prawdziwa przyjemnosc to byly koniki. Poniewaz juz troche wczesniej jedzilam, pozwolono mi jezdzic na doroslej klaczce I to bylo naprawde super. No pamietam tez, ze starsze dziewczyny z pokoju chodzily na ploteczki (a my mlodze mówilysmy, ze i na papieroska) do wychowawzyni za kotarke w Sali, w krórrej spalysmy.
5) Bieszczady / Beskid Niski – dwa rewelacyjne obozy wedrowne i jeden stacjonarny z jazda konna na konikach polskich. Na tym w Bieszczadach mielsismy wyznaczone noclegi w szkolach czy innych bazach, ale na tym w Beskidzie (a raczej na Pogórzu Przemysko-Dynowskim) spalismy pod chmurka tam dokad doniosly nas nogi tego dnia. Pamietam niesamowity oszalamiajacy zapach traw, dziurawców i innego ziela na naslonecznionych poloninach, co kontrastowalo z wilgotnym zapachem mchów i lisci w bukowych lasach. Jadalo sie kromki z dzemem (robione wspólnym wysilkiem), z mielonka turystyczna, czasem lazanki z kapusta a czasem po uzbieraniu – smazone kapelusze kan. Bylo po prostu niesamowicie zasypiac, po zagaszeniu ogniska w którym pieklismy ziemniaki, gapaiac sie w miliony gwiazd, które zdawaly sie na wyciagniecie reki i swiecily 1000-razy mocniej niz w miescie.
Ja bym mogla jeszcze dlugo i namietnie o moich róznych wakacyjnych wypadach, ale czesc juz jest z III RP