Eryk75 pisze:
Postać pułkownika Kalksteina też nie jest wzorem ideału bez skazy. Otóż pułkownik był lojalnym oficerem Wielkiego Elektora do chwili zatargu na tle osobistym, postanowił się zemścić i od tej pory szkodził jak tylko mógł Fryderykowi Wilhelmowi. Tak więc jego działąniami nie kierowały uczucia patriotyczne lecz prywata.
Znalazłem w Internecie opis postaci pułkownika Kalkstaina, łącznie z wydarzeniami, na których postawie nakręcono serial ,,Czarne chmury". Wyjaśniono również na czym polegał ten zatarg z Elektorem. Może kogoś zainteresuje?
Krystyan Ludwik Kalkstein należał do rodu od niepamiętnych czasów osiadłego w Prusach, który od nabytej włości, Stolna, dodał sobie polski przydomek Stoliński. Ojciec Krystyana Ludwika był jednym z przywódców oporu Prus wobec Berlina, elektora. Sam Krystyan Ludwik mówił po polsku od najmłodszych lat, dosłużył się w wojsku polskim, pod Czarnieckim i Pawłem Sapiehą, stopnia pułkownika. Odebranie Krystyanowi Ludwikowi starostwa oleckiego na skutek intryg wrogiej mu rodziny Wallenrodtów spowodowało zaostrzenie konfliktu z elektorem. W roku 1663 Kalkstein namawia Sapiehę na wyzwolenie Prus spod władzy elektorskiej, chce tam wpaść, palić i niszczyć. W 1667 roku zostaje oskarżony o knowania przeciw elektorowi, groźby, obelgi pod jego adresem. Na polecenie elektora jego namiestnik Bogusław Radziwiłł (ten z "Potopu") każe aresztować Kalksteina w jego rodzinnej posiadłości Knauten. Skazany na dożywocie, łaską elektorską zostaje ułaskawiony, ale postawiony przed koniecznością zapłacenia nieosiągalnej dla niego sumy grzywny. 9 marca 1670 roku przed północą, saniami zaprzężonymi w czwórkę koni ucieka do Rzeczypospolitej. Rozpoczyna w Warszawie pełną rozmachu działalność przeciw elektorowi, burząc szlachtę przeciw miękkiej polityce Polski, a zarazem utrzymując swoje kontakty ze Stanami Pruskimi. Dopuszczony zostaje do dworu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, działa w obozach wojskowych. Rozrzuca w Warszawie pismo, w którym pisze: ...my, mieszkańcy Księstwa Pruskiego, o to jedno błagamy, aby przez wierność naszą dla was, pogwałcone względem nas traktaty i prawa nie pozostawiliście niepomszczonymi... przypomina, że Polska jest najwyższym opiekunem i panem Prus. "Zmuszę elektora do hołdu królowi" - oświadcza posłowi elektorskiemu w Warszawie, Brandtowi. Ten udaje przyjaźń wobec Kalksteina, by go łatwiej szpiegować. Co kilka dni idą tajne depesze będące drobiazgowym sprawozdaniem z inwigilacji Krystyana Ludwika Kalksteina. Król Michał odmawia.
Wtedy rodzi się myśl porwania Kalksteina. Elektor pisze własnoręcznie, że gdyby Kalkstein miał się bronić, to nam wszystko jedno, czy choć umarły wydany nam będzie. Dyplomata pruski dobiera sobie kilku awanturników, przeważnie obcego autoramentu, cudzoziemców w służbie polskiej, ściąga do Warszawy oddziałek dragonów i ukrywa ich w swoim domu, nie pozwalając wychodzić na ulicę. Przez wiele dni - jak wskazywałby rachunek za utrzymanie dragonów w Warszawie, wystawiony potem elektorowi - próbowano zwabić Kalksteina do siedziby Brandta. Wreszcie elektor pisze fałszywy list żelazny, po którego odbiór zgłasza się Kalkstein u Brandta wieczorem 30 listopada. Brandt zobaczywszy idącego gościa, wychodzi mu naprzeciw, zaprasza do gabinetu, gdzie okiennice zawczasu zamknięto. Jednocześnie szykowano wóz, siadano spiesznie na koń. Gdy Kalkstein rozmawiał z pruskim dyplomatą, rzucił się na niego od tyłu kozak ze służby, chwytając za szpadę, a potem w ośmiu chłopa obezwładnili go, zakneblowali mu usta, związali, owinęli w płaszcz i przykryli perską derą. Wóz otoczony dragonami wyjechał natychmiast. Jechali przez Bielany i przeprawiwszy się przez Wisłę na Żeraniu, pognali ku Jabłonnie. Tam przesadzili więźnia na konia, aby można było szybko uciekać, i prowadząc go pod sztychami i pistoletami pędzili ku granicy z taką szybkością, że raz po raz padały im konie, zajeżdżone na śmierć. Na drugi dzień są już w Prusach. W Warszawie wybucha wzburzenie tak wielkie, że Brandt musi opuścić Polskę. Król Michał Korybut żąda wydania Kalksteina.
On zaś zostaje odstawiony do Kłajpedy i wtrącony do lochu. Zaczyna się śledztwo. Kalkstein nie oszczędza siebie w zeznaniach, biorąc na siebie całą winę, nie wydaje nikogo z pruskiej szlachty, z którą współdziałał. Elektor wysyła komisji śledczej własnoręcznie pisaną, drobiazgową, w trzydziestu trzech punktach ujętą instrukcję, w której zaleca użycie tortur. Raport komisji powoduje powtórny, gniewny nakaz użycia tortur. Torturą przeciw uwięzionemu Kalksteinowi macie zarządzić niezwłocznie - pisze elektor. Komisja opiera się nadal, tłumacząc, że brak kata, który by "podobną robotą mógł się zająć". Specjalnym rozkazem zostaje odkomenderowany kat pułkowy. Ale komisja raz jeszcze protestuje. Elektor na to: torturować bez najmniejszej zwłoki... Wreszcie 11 kwietnia 1671 roku zawezwano Kalksteina przed komisję i wezwano, by wskazał osoby, z którymi miał w Prusach stosunki. Protokół odnotowuje: był (Kalkstein) przy śledztwie bardzo hardym i odpowiedział: "róbcie ze mną, co zechcecie". Po tej odpowiedzi został akt tortury rozpoczęty. Oddano Kalksteina oprawcy, który go też pochwycił, związał, na ławę rzucił i ciągnąć zaczął. Kilkanaście arkuszy ciągnie się protokół tortur. Z drobiazgową a okrutną sumiennością rejestruje... każdy jęk ofiary, każdą próbę zręczności pełniącego swój katowski obowiązek oprawcy - pisze w "Sprawie Kalksteina" Kazimierz Jarochowski, który dokument ten czytał w Berlinie w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Kalkstein podaje tylko jedno nazwisko, człowieka, który miał już bezpieczny azyl w Rzeczypospolitej. Na wyraźny rozkaz elektora zapada wyrok śmierci. Z wykonaniem elektor czeka na wynik wojny polsko-tureckiej. Wobec klęski, nieuchronności poddania Kamieńca, elektor przestaje się liczyć z opinią króla polskiego. 7 listopada 1672 komisja oznajmia skazańcowi, że będzie ścięty nazajutrz.
Umęczonego wnoszą na krześle. "Es ist nichts mehr?" - spytał z uśmiechem były żołnierz Czarnieckiego.
Umarł jak żołnierz. Napisał list do żony, pełen miłości, przestrzegając żonę z naciskiem, by synów wychowała na dobrych ewangelików (elektor był kalwinem) i aby ich uczyła polskiego...
Te ostatnie zdania pochodzą z książki "Na tropach Smętka" Melchiora Wańkowicza, który włączył do niej sprawę Kalksteina jako ogniwo smętkowych dziejów, znajdując analogię z historią Juranda ze Spychowa.