333 popkultowe rzeczy... PRL
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
Ja pamiętam, że w czynie społecznym kopaliśmy jakieś doły przy budowie drogi oraz sadziliśmy drzewka i krzewy w parku. Efektywność tej pracy była mizerna. Odnoszę też wrażenie, że nadzorujący tą pracę ludzie, zawodowo zajmujący się tymi sprawami, mieli tego cyrku też serdecznie dość. Żadnej dyscypliny, wszystko się rozłaziło. Trzeba było zaganiać do pracy. Ot piknik. Ale za to w telewizji pokazywano jak to w czynie uczestniczyli towarzysze partyjni i państwowi. Jeszcze nie jestem pewien czy czyny społeczne nie odbywały się czasem w niedzielę.
Z czymś podobnym do naszych czynów społecznych zetknąłem się w NRD. Nazywało się to tam "subotnik" Polegało to na tym, ze jedna sobota w miesiącu była objęta jakąś pracą. Ochotniczo I dobrowolnie
P.S.
W 1980 roku, kiedy wybuchła "Solidarność" w sąsiednich państwach bloku wschodniego wszystkie soboty były wolne, tylko nie w Polsce. Sądzę, że to stąd ten postulat o wolnych sobotach.
Z czymś podobnym do naszych czynów społecznych zetknąłem się w NRD. Nazywało się to tam "subotnik" Polegało to na tym, ze jedna sobota w miesiącu była objęta jakąś pracą. Ochotniczo I dobrowolnie
P.S.
W 1980 roku, kiedy wybuchła "Solidarność" w sąsiednich państwach bloku wschodniego wszystkie soboty były wolne, tylko nie w Polsce. Sądzę, że to stąd ten postulat o wolnych sobotach.
Ostatnio zmieniony 7 gru 2008, o 10:05 przez Dudzio, łącznie zmieniany 1 raz.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej
Ja byłam w szkole średniej tylko raz na wykopkach.Z to w podstawówce czyny społeczne odbywały się czesto,ale nie wyjazdowo tylko w obrebie szkoły,sprzatanie boiska,pielenie przyszkolnego ogródka,bielenie drzew,przycinanie gałęzi itp.kerakerolf pisze:Ciekawe czy tylko dzieci chodzące do szkół podstawowych na wsiach miały takie atrakcje ponad programowe, czy te z miasta też?
http://serialkatarzyna.ovh.org/ polska strona serialu Katarzyna
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
http://www.catherinedemontsalvy.ch/ strona serialu w jezyku angielskim
http://orticoni.jose.neuf.fr/cariboost1/index.html francuska strona
Ja jeździłam z miasta . W podstawówce niewiele, ale w liceum już często. Może dlatego, że w naszej szkole była tez szkoła rolnicza i oni musieli odbywać obowiązkowe praktyki, a my się łapalismy przy okazji .kerakerolf pisze:Ciekawe czy tylko dzieci chodzące do szkół podstawowych na wsiach miały takie atrakcje ponad programowe, czy te z miasta też?
Dudziu, masz rację co do tych czynów - ich sensowność i przydatność była znikoma. Takie wyszukiwanie zajęcia na siłę. Moja szkoła leżała na skraju lasu, więc zazwyczaj grabilismy teren (każda klasa miała swój) i nikt z kierownictwa nie dał się przekonać, ze grabienie ściółki w lesie jest bez sensu. A jak poszlismy do patronackiego zakładu, nie wiedzieli, gdzie nas posłać (tym bardziej, że przed nami było juz kilka klas). W końcu część sprzatała jakis teren pod płotem, inni malowali na biało krawężniki. Co chwilę zresztą natykaliśmy się na jakis odpoczywających po kątach panów, najczęściej bardzo "przemęczonych", a jak jakis kierownik zobaczył, ile spod tego płotu wygrabiliśmy butelek po winie (marki Wino najczęściej) i korków, przeniósł nas w inne miejsce, bo mu się głupio zrobiło .
W miom przypadku to były wyłącznie prace wokół szkoły. Raz zimą po świętach, to był styczeń 1987 roku odsnieżaliśmy szkolny parking, głównie były prace wiosenne typu malowanie krawężników na biało, sadzenie drzewek i ich bielenie, zbieranie kamieni z trawników, wożenie taczkami gruzu, ogólnie rzecz biorąc sprzątanie na terenie przyszkolnym. A jesienią grabienie liści przy szkole i w parku.kerakerolf pisze:Ciekawe czy tylko dzieci chodzące do szkół podstawowych na wsiach miały takie atrakcje ponad programowe, czy te z miasta też?
Ostatnio zmieniony 7 gru 2008, o 11:08 przez Eryk75, łącznie zmieniany 1 raz.
- kerakerolf
- Posty: 818
- Rejestracja: 26 paź 2008, o 21:16
- Lokalizacja: Namysłów
W buraki to nas wysyłano w szkole średniej. Około 300 osób rozstawiano po dwie osoby na rządek. Przy czym jedna osoba dostawała tylko haczkę do hakania mniejszych chwastów, druga musiała wyrywać większe chwasty ręcznie.juka pisze: Kerakerolf, za te czyny społeczne w zaprzyjaźnionym zakładzie nic nie dostawaliśmy (w końcu czyn społeczny ), natomiast zakład potem łozył coś na szkołę. Pamiętam też wyjazdy klasowe właśnie na sadzenie lasu, zbieranie jabłek w sadzie, wykopki, hakanie na polu buraków itp. A, i te wyjazdy odbywały się ciekawymi pojazdami - taką przyczepą z siedzeniami jak w autobusie doczepioną do ciągnika (zwaną bonanzą lub budą) albo ciężarówką "z paką", czyli pokrytą plandeką, siedzenia na deskach (zawsze mi się kojarzyła z okupacyjnymi łapankami).
Długość pola była przerażająca, czasami wydawało się, ze horyzont jest bliżej niż jego koniec. Co kilkadziesiąt rządków stał nauczyciel i dopingował maruderów. Czasami co słabsze dziewczyny padały ze zmęczenia w połowie pracy. Odwożono je Nyską do szkoły na odpoczynek. Na śniadanie przywożono z cukierni słodką bułkę i ciepłą herbatę, co nie rekompensowało oczywiście poniesionych strat energii.
Później moja klasa załatwiła sobie pracę u prywatnego rolnika przy wykopkach marchewki. Tam dostawało się przynajmniej pieniądze po kilku dniach.
,,Budą" ciągniętą przez traktor dojeżdżałem dwa lata do szkoły, zanim gmina kupiła autokar. Długość trasy to ok. 7 km, a przejazd zajmował kilkadziesiąt minut. Pilnował nas taki starszy PZPR-owski nauczyciel i kazał całą drogę śpiewać jakiś propagandowe piosenki. Kiedyś jednej, chyba harcerskiej i nie śpiewałem, bo jej nie znałem. Nauczyciel pomyślał, że podniosłem bunt i kazał mi całą dalszą drogę klęczeć na podłodze, co przy stanie ówczesnych nie było przyjemnym doświadczeniem.
Teraz mi sie troche przypomnialo i w sumie to masz racje tyle tylko ze ten plan 6 dniowy byl w podstawowce ( 5-6 klasa),a w pierwszej klasie technikum byly soboty w ktorych plan byl z kazdego dnia tygodnia po kolei. Co miesiac bym inny dzien tygodnia. Pamietam to gdyz gdyz jak mial byc plan ze srody to musialem isc na praktyki w sobotejuka pisze:Robi, ten plan 6-dniowy był chyba w roku 86/87, ewentualnie 85/86, ale raczej to pierwsze. Pamiętam dokładnie, bo już byłam w liceum. A w podstawówce faktycznie chyba do trzeciej klasy chodziliśmy w soboty, potem były wszystkie wolne. Ale coś mi się kojarzy, że tak w 6-7 klasie (piszę klasami, bo jesteśmy z tego samego rocznika ) co jakiś czas chodziliśmy w soboty, tyle że nie było osobnego planu, tylko po prostu plan z jakiegoś dnia (po kolei?).
.
- kerakerolf
- Posty: 818
- Rejestracja: 26 paź 2008, o 21:16
- Lokalizacja: Namysłów
Ja pamiętam, że sześć dni w tygodniu chodziłem w tygodniu do szkoły chyba tylko do czwartej klasy podstawówki czyli do 1981r. Później tylko w niektóre soboty chodziło sie do szkoły. Zarówno w podstawówce jak i w technikum nie miałem planu sześciodniowego, jak trzeba było iść do szkoły w sobotę to obowiązywał plan z jakiegoś dnia tygodnia i chyba były to dni po kolei. Jeżeli w sobotę odrabiało sie jakiś dzień przed świętem, to realizowało sie plan z tego właśnie dnia.Robi pisze: Teraz mi sie troche przypomnialo i w sumie to masz racje tyle tylko ze ten plan 6 dniowy byl w podstawowce ( 5-6 klasa),a w pierwszej klasie technikum byly soboty w ktorych plan byl z kazdego dnia tygodnia po kolei. Co miesiac bym inny dzien tygodnia. Pamietam to gdyz gdyz jak mial byc plan ze srody to musialem isc na praktyki w sobote
Ostatnio zmieniony 7 gru 2008, o 17:24 przez kerakerolf, łącznie zmieniany 1 raz.
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45
w technikum koledzy pozazali mi, ze można nie chodzić na apele
z tematego okresu pamientam 2 apele które były nawet śmieszne
jeden - to jak spariodiowali wymogi noszenia ubrania roboczego na warsztatach szkolnych - długość beretu taka, długość antenki w berecie taka, długość spodni taka itd.
drugi z tych apeli na zkonczenie roku szkolnego w części artystycznej to było jak syn na klasówce dzwoni prze komórkę do ojca zeby mu coś obliczył na kalkulatorze, przy czym tłumaczy mu jeszcze obsługę tego kalkulatora a na zokończenie apelu puścili "To już jest koniec
nie ma już nic,
jesteśmy wolni,
możemy iść"
z tematego okresu pamientam 2 apele które były nawet śmieszne
jeden - to jak spariodiowali wymogi noszenia ubrania roboczego na warsztatach szkolnych - długość beretu taka, długość antenki w berecie taka, długość spodni taka itd.
drugi z tych apeli na zkonczenie roku szkolnego w części artystycznej to było jak syn na klasówce dzwoni prze komórkę do ojca zeby mu coś obliczył na kalkulatorze, przy czym tłumaczy mu jeszcze obsługę tego kalkulatora a na zokończenie apelu puścili "To już jest koniec
nie ma już nic,
jesteśmy wolni,
możemy iść"
Ostatnio zmieniony 7 gru 2008, o 17:52 przez biały_delfin, łącznie zmieniany 4 razy.
U mnie czyn społeczny nie do końca był społeczny, ponieważ za prace pomocnicze w PGR-ach dostawaliśmy jakieś grosze, które potem wydawaliśmy na wycieczkach klasowych, na wejścia do teatrów i kin. Moja klasa załapywała się na zbieranie kamieni z pola. Praca była fajna, niezbyt uciążliwa a nagrodą była pyszna buła z dżemem i kubek kawy zbożowej z mlekiem najlepszej jaką piłam w życiu. Pamiętam, że gość przyjeżdżał z kaną tej kawy, z tacami wielkich buł z dżemem. Nie było przydziałów więc każdy mógł nadrobić stracone kalorie.
A propos wielkich kan..na wszelkiego rodzaju wczasach pod gruszą, jeśli nie było oczywiście stołówki to w takich kanach i wielkich termosach przywozili obiady.
A propos wielkich kan..na wszelkiego rodzaju wczasach pod gruszą, jeśli nie było oczywiście stołówki to w takich kanach i wielkich termosach przywozili obiady.
Robi pisze: Teraz mi sie troche przypomnialo i w sumie to masz racje tyle tylko ze ten plan 6 dniowy byl w podstawowce ( 5-6 klasa),a w pierwszej klasie technikum byly soboty w ktorych plan byl z kazdego dnia tygodnia po kolei.
Myślę, że to, jak realizowano te soboty tzn. wg jakiego planu zależało chyba od szkoły ewentualnie od kuratorium czy jakichś lokalnych władz, dlatego takie różnice. Ja ten plan 6-dniowy na pewno miałam w szkole średniej (i zdarzał się dosyć często, chyba co kilka tygodni - to była zresztą najpopularniejsza wymówka na nieprzygotowanie: pomyliłem plany ), natomiast w podstawówce tych sobót niewiele pamiętam, jakieś sporadyczne - nie wiem, czy nie wiązały się z tzw. odrabianiem - jak dzisiaj.kerakerolf pisze: Zarówno w podstawówce jak i w technikum nie miałem planu sześciodniowego, jak trzeba było iść do szkoły w sobotę to obowiązywał plan z jakiegoś dnia tygodnia i chyba były to dni po kolei.
Wykopków możesz zazdrościć, sadzenia lasu trochę mniej, a już buraków wcale . Tak jak napisał Kerakerolf, to była okropna praca - jakies ogromne pole, rzędy niemiłosiernej długości, niesamowity upał (niektóre dziewczyny w strojach kąpielowych - wróciły poparzone) i my zgięci w pół z tymi haczkami - klimat jak z pola niewolników na plantacji bawełny .Elle pisze:Wiecie, jak tak was czytam, to zaczynam zazdrościć, że mnie te wykopki, tudzież obsadzanie lasu ominęło.
- kerakerolf
- Posty: 818
- Rejestracja: 26 paź 2008, o 21:16
- Lokalizacja: Namysłów
Dobre porównanie z tym polem niewolników i plantacją bawełny. Chyba dlatego tak sie wszyscy utożsamiali z niewolnicą Izaurą i liczyli, że przynajmniej jej się uda uciec.juka pisze:już buraków wcale . Tak jak napisał Kerakerolf, to była okropna praca - jakies ogromne pole, rzędy niemiłosiernej długości, niesamowity upał (niektóre dziewczyny w strojach kąpielowych - wróciły poparzone) i my zgięci w pół z tymi haczkami - klimat jak z pola niewolników na plantacji bawełny .
Albo z Kunta Kinte vel Tobi. Tylko tamtemu ucieczka się nie opłaciła.kerakerolf pisze: Dobre porównanie z tym polem niewolników i plantacją bawełny. Chyba dlatego tak sie wszyscy utożsamiali z niewolnicą Izaurą i liczyli, że przynajmniej jej się uda uciec.
"ciężkie czasy!" westchnął sowiecki sołdat zdejmując zegar z wieży kościelnej